papierowe samoloty

piątek, 20 grudnia 2013

III. komplikacje na dwóch frontach

Każdy nasz czyn pociąga za sobą mniej lub bardziej znaczący skutek. Niektóre błahostki zaskakują, bo skutkują lawiną konsekwencji, a niektóre kamienie milowe odchodzą w niepamięć niemal bez echa.
Wszystko działa na zasadzie łańcucha. To wybór powoduje czyn, który daje rezultat. Wybór jest natomiast owocem rezultatu, bo uczymy się na błędach popełnianych raz, dwa, czterdzieści razy, więc teoretycznie rzecz ujmując, końce łańcucha są ze sobą sczepione.
Od prywatnych preferencji zależy czy lubimy jednostajnie powielać jeden motyw łańcucha. Są osoby, które nigdy nie wchodzą do tej samej rzeki ponownie, są też takie, które nigdy nie potrafią sobie wpoić, że rzeka jest niebezpieczna, a są również ci świadomi ryzyka masochiści- najbardziej niezrozumiana grupa i na szczęście bądź nieszczęście najbardziej liczna.
Nie oszukujmy się, jednostki tworzą zastępy identycznych łańcuchów z zadowoleniem. Większość z nas kocha tonąć.
Tonięcie to skutek uboczny wyboru. Zatonięcie to skutek uboczny czynu. Co jest skutkiem ubocznym rezultatu?
Dobrowolna decyzja ponownego rzucenia się w wir?
Tendencyjnie postrzegamy życie jako pasmo czarno-białych ogniw. Wciąż skupiamy się na jednym punkcie widzenia, chociaż każdy z nas widzi paletę barw nie do policzenia.
Nie toniemy, umieramy. Nie toniemy, zasypiamy. Nie toniemy, uspokajamy się.
Dajemy obietnice bez pokrycia, doskonale przewidując następstwo.
Wchodzimy w skład cyrku idiotów, wykonując sztuczki na trapezie zwanym życie i wydaje nam się, że skoro raz się udało, możemy powtarzać jeden wyczyn do śmierci i zawsze wychodzić bez szwanku.
Lubimy robić mądre rzeczy wbrew zasadom i głupie wobec zasad.
Jest jedna sprawa, która wciąż pozostaje niewyjaśniona: dlaczego to, co złe, przypisujemy siłom wyższym?
Wybór, czyn, skutek.

Tonięcie, utonięcie, dobrowolna decyzja zza światów.
Życie jest takie banalne.

*
Pod koniec maja bracia Miętus postanowili zorganizować imprezę z dwóch powodów. 
1. Zgrupowanie było za pasem, więc aby tradycji stało się za dość, ktoś musiał zorganizować swojską popijawę.
2. Grzesiek Miętus oficjalnie skończył szkołę, zdając maturę, a nie ma lepszego uwieńczenia wstąpienia w dojrzałość jak głośna muzyka, rozmowy o niczym i dzikie pląsy na prowizorycznym parkiecie pomiędzy kanapą a ławą. 
Kubacki był aktualnie w momencie życia, gdzie obojętność była na porządku dziennym, więc bez zastanowienia potwierdził swoje przybycie. 
Odkąd wrócił z Katowic, życie toczyło się monotonnym rytmem, wciąż za wolno. Dawid tak bardzo pragnął oderwać się od codzienności, że coraz częściej zamiast porannego joggingu wybierał opcję nocną, a za lotnisko służył mu od pewnego czasu zagajnik na wzgórzu za Szaflarami, gdzie skoczek mógł bawić się w efektowne manewrowanie pomiędzy sosnami. Jeden z jego akrobacyjnych ekscesów zakończył żywot ukochanego szybowca. Po tym wydarzeniu dawidowa apatia została zastąpiona przez dawidową furię i sam Dawid nie wiedział, co jest gorsze.
Miał sporo wolnego czasu na przemyślenia, co nie było specjalnie pozytywne, dlatego też wizja imprezy była podwójnie kusząca.
Samolot Inez leżał zgnieciony w kulkę w koszu pięć razy i pięciokrotnie zdezelowany, ale złożony na biurku. 

W ostatni weekend maja znajomi Krzyśka i Grześka zawitali do ich działkowego domku pod Zakopanem. Wydawało się, że bracia zaprosili całą polską armię, bo domek pękał w szwach, a wciąż pojawiali się nowi imprezowicze. Krzysztof był zły na Grześka, bo ten zwołał pół swojej szkoły, a Grzesiek na Krzysztofa, który nie omieszkał wystosować zaproszeń do wszystkich znanych mu osobistości, łącznie z trenerem, który szczęśliwie się nie pojawił.
- Te małolaty są nieprzewidywalne- denerwował się starszy Miętus, podpierając ścianę razem z Dawidem.- Już raz tak było i musieliśmy wyrzucić dywan do śmietnika, a potem tłumaczyć się przed mamą, bo jego koleżaneczka za dużo wypiła i wymiotowała dalej niż widziała!
Kubacki ze znudzeniem potakiwał, degustując wymyślny drink zrobiony przez Zapotocznego- samozwańczego barmana wieczoru. Piętnaście minut później, gdy Grześ skończył szalonego trojaka do dyskotekowych bitów i opuścił dwie przyjaciółki, podszedł do Kubackiego.
- Mój brat zidiociał. To chyba jakaś starcza demencja, czy coś... 
Dawid uśmiechnął się pod nosem. Odkąd młody Miętus napisał egzaminy, wplatał w wypowiedzi terminy, których czasami sam nie rozumiał, ale brzmiały mądrze. 
- Bo?
- Spójrz. 
Grzesiek kiwnął głową w stronę wejścia.
Krzyś stał w otoczeniu grupki ubranej w czarne, przystrojone łańcuchami, dziurami i klamrami stroje, jakie dzieci zazwyczaj zakładają na bale halloweenowe. Dziewczyny w ciężkich butach na wysokich platformach górowały nad Miętusem, sprawiając, że w swoich czerwonych trampkach i o głowę niższy wyglądał po prostu śmiesznie. Jego rumieniec widać było w przyciemnionym świetle z drugiego końca salonu, bo spódniczki nieznajomych kończyły się przed połową ich ud. 
Przybycie tajemniczej gromady 'mroków' (jak określił nowych gości Grzesiek) wkrótce wyjaśniło pojawienie się Mojżesza 2. Okazało się, że Krzysiek zaprzyjaźnił się z ich katowickim gospodarzem na tyle, by wystosować do niego zaproszenie na imprezę, a Mojżesz 2 miał całą rzeszę bliskich przyjaciół, których zabrał ze sobą.
Zagubiony Krzysztof widocznie wahał się pomiędzy ucieczką gdzieś w głąb domku, a skuleniem się w kącie. Zanim zdążył jednak zareagować, nowo przybyli rozgościli się, atakując arsenał z alkoholem. Wywołali niemałe poruszenie swoją obecnością. Zmieszani znajomi Grześka ustępowali miejsca, a starsza świta zerkała z niepokojem na rozwój sytuacji.
Kubacki przyglądał się jak Krzyś nieśmiało podtrzymuje rozmowę z dziewczyną w poszarpanych pończochach. To było zadziwiające, bo zazwyczaj unikał kontaktów z nieznajomymi. Nigdy nie grzeszył elokwencją, a czasami po prostu nudził.
- Siemasz blondi.
Podszedł do niego Mojżesz 2. Trzymał w ręku tajemniczą mieszankę Zapotocznego, uszczęśliwionego, że wreszcie znaleźli się koneserzy, którzy nie kręcą noskiem na jego sztukę. 
- Kto to jest?- zapytał Dawid, patrząc na postać obok Krzyśka.
- Szajbnięta Pandora.
Wytrzeszczył oczy, uświadamiając sobie, że słyszał to imię już niejednokrotnie. Jak dotychczas wyłącznie z ust Inez.
Mogła tutaj być, znała przecież Mojżesza, pomyślał, rozglądając się dookoła.W tym momencie nie chciało mu się zastanawiać nad tym jak właściwie Krzysiek i Szajbnięta Pandora się poznali. Przez jego myśli przewędrowała defilada wydarzeń, które mogą dojść dzisiaj do skutku, jeśli ona faktycznie tam była.
Uważnie ponownie zlustrował wszystkie twarze, ale kpiącego uśmiechu brunetki nie wychwycił.
Kamień prawie spadł mu z serca. Prawie, bo nagle poczuł coś dziwnego, co mógł określić jedynie słowem "zawód". A przecież nie chciał się tak poczuć. Czy chciał?
Nawet jej nie zobaczył, a zdążyła namieszać mu w głowie.
Właśnie zamawiał u Andrzeja drugą kolejkę niebieskawego specyfiku, gdy usłyszał:
- Wszystkie drogi prowadzą do Kubackiego.
Jednym haustem opróżnił plastikowy kubek i odwrócił się do dziewczyny.
- Podejrzewam, że ten twój Jezus mógł maczać w tym palce.
- Jezusa bym w to nie mieszał.
- W sumie racja, chłopina ma na głowie kilka ważniejszych spraw.
Nie potrafił oswoić się z jej beztroską postawą. Wtedy, już niemal sześć miesięcy temu, w ogóle mu to nie przeszkadzało. Teraz był po prostu zażenowany.
Może gdyby ta biała bokserka nie opinała jej brzucha tak bardzo, byłoby łatwiej skupić się na sklejaniu zdań.
Kiedy tak stali obok prowizorycznego baru z szafek ułożonych na doklejkę, Inez wdała się w platoniczną konwersację z Zapotocznym. Andrzej był przeważnie duszą towarzystwa, a po kilku głębszych wręcz lwem salonowym, mimo to Dawid nie potrafił przyswoić sobie sceny, którą odgrywał z dziewczyną. Dla niego Inez wciąż była trochę zbyt niezwykła i trochę za mało powściągliwa.
- Kto cię tak pobłogosławił?- Zapotoczny ze śmiechem wskazał jej brzuch.
Przy tak drobnej budowie ciała od razu było widać, że jest ciężarna.
- Świętoszek niemowa. Ale kadzidło miał całkiem prężne.
Z szerokim uśmiechem patrzyła jak Andrzej chichocze.
Nie obdarzyła Kubackiego spojrzeniem nawet kątem oka. Nalała sobie wody i odeszła.

- Pandora skołowała jakiś ekskluzywny towar, wolę się ulotnić, żeby mnie nie kusiło.
Jej głos wtargnął nagle pomiędzy stłumione dźwięki muzyki i śmiechu.
Dawid  wyszedł na zewnątrz jakiś czas temu. Nie umiał określić jak długo siedział na ławce, bezczynnie gapiąc się w osnute grubą warstwą chmur niebo.
- Rozsądnie- mruknął, odwracając głowę w przeciwną stronę.
- Wiem. Narkotyki grożą ciążą, a ciąża grozi zakazem brania narkotyków.
Przysiadła się obok. Kubacki miał wrażenie, że tumany niezadanych pytań ciążą im bardziej niż ulewa nimbostratusom.
Znów nadciągnęła fala styczniowych wspomnień. Nie mógł się powstrzymać aby na nią nie spojrzeć. Bawiła się wisiorkiem ozdabiającym jej szyję. Zapamiętał go dokładnie na okoliczność ich bardzo bliskiego kontaktu w klubowej toalecie.Widocznie nigdy go nie zdejmowała.
Inez półleżała z przymkniętymi oczami i głową odchyloną na oparcie ławki. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Wiem, że masz mnie za przelotną dupodajkę i nie wierzysz w swoje rzekome tatusiowanie. Nie zależy mi na tym, żebyś uwierzył.
To zdążył wywnioskować sam. Pytanie brzmiało: jaki w takim razie był cel w uświadamianiu go?
- Widzisz, daję ci wybór.
Zmarszczył brwi.
- Mogę sobie zdecydować czy zostać tatusiem czy nie?
Uśmiechnęła się szeroko. Cienie pod jej oczami na chwilę przestały być widoczne.
- Niezła samowolka, nie?
Momentalnie cała sytuacja wydała mu się tak absurdalna, że nie mógł powstrzymać gorzkiego śmiechu.
Jakkolwiek pospolicie by to nie brzmiało, przecież życie nie jest żadną grą.
A Inez właśnie tak je postrzegała. W jej ustach wszystko było błahe i nieskomplikowane.
Decyzja o przyszłości nienarodzonego jeszcze dziecka jak decyzja o tym, którą inwestycję w "Monopoly" wykupić jako następną. Zaczął się zastanawiać, czy w słowniku Inez istnieje w ogóle słowo "odpowiedzialność". 
I nagle poczuł się jak ostatni hipokryta.
Odpowiedzialność? To on beztrosko postanowił zabawić się z obcą dziewczyną. Nikt go także nie zmuszał do ujarania się. I ona wcale nie ciągnęła go do tej łazienki.
W końcu, po długiej chwili ciszy odważył się znów na nią spojrzeć.
- Zrobimy test?- zapytał, a jego głos zabrzmiał dziwnie chropowato.
- Pewnie. Kiedy Nugget zobaczy światło dzienne.
- Pytam czy zrobimy go teraz. W trakcie ciąży.
Posłała mu pobłażliwy uśmiech.
- Wiesz, że lubię patrzeć jak ludzie żyją w niepewności. Trochę urozmaicenia w tej pozbawionej polotu, szarej egzystencji nigdy nikogo nie zabiło.
Zamknął oczy, tłumiąc gniew.
Trafiła się dziewczyna-huragan. Oczywiście na jego drodze. 
- Dlaczego tak bardzo lubisz się drażnić?
- Zazwyczaj dostajesz odpowiedź na tacy?
Przegrał kolejną potyczkę na słowa.
Inez niespodziewanie podniosła się z ławki.
- Wow, kopie jak walnięty- mruknęła, przelotnie głaszcząc swój brzuch.
Już odchodziła, kiedy zawołał:
- To chłopiec?!
- Póki co, to Nugget- krzyknęła przez ramię, zostawiając Kubackiego z mętlikiem w głowie i toną niepewności.
I wielkim problemem, który martwił bardziej niż te cholerne pseudo drinki Zapotocznego.

Fetowali prawie do świtu. Niektórzy wyjechali wcześniej, niektórzy solidarnie zostali do białego rana, by pomóc Miętusom pobieżnie posprzątać. Czekający aż alkohol do końca ulotni się z jego organizmu Kubacki, był członkiem ekipy sprzątającej.
Domek jawił się jako siódmy krąg piekieł. Bracia Miętus nie przewidzieli, że liczba gości dobije w przybliżeniu do dwóch setek. Oni nawet nie mieli tylu znajomych, nieważne co mówiły profile na facebooku.
Puste puszki i butelki po piwach znajdywali w najróżniejszych miejscach. W toalecie, fantazyjnie powkręcane w miejsca żarówek w żyrandolach, pozawieszane na sztachety płotu. Podłoga saloniku została wyłożona paczkami po chipsach. Oprócz standardowych zabrudzeń na stan domku wpłynął również wciąż unoszący się dym papierosowy (i nie tylko). Grzesiek nadal był zły na brata za zaproszenie Mojżesza 2. Gniew młodego Miętusa wzrósł jeszcze bardziej, gdy znalazł w umywalce zużytą prezerwatywę.
- TO NA PEWNO KTÓREGOŚ Z TYCH MROKÓW. TŁUMACZ SIĘ TERAZ!- zagrzmiał, groźnie wytykając Krzysztofa palcem.
Wydawało się, że Krzyś za chwilę skurczy się do rozmiarów Calineczki.
Kubacki obserwował wszystko z bezpiecznej odległości, nie chcąc dostać od zdenerwowanego Grzesia puszką w głowę.
- Nie wiedziałem, że weźmie tylu swoich- mruknął Krzysiek, smętnie zamiatając popiół z papierosów pod stary dywan.
- Skąd ty w ogóle znasz takich typów?!
Pierwsza puszka świsnęła nad głową starszego Miętusa.Ten jednak niczego nie zauważył, skupiając się na swoim zadaniu. Dopiero szczęk metalu sprawił, że zapaliła mu się czerwona lampka w głowie.
- Poznaliśmy go z Mustafem. W Katowicach. Miły facet.
Druga puszka wylądowała tuż przed stopami Krzysia.
- Ano faktycznie, miły. Zabrał Magdę do tej łazienki i nie wykluczam, że było im miło!
Dawid parsknął śmiechem, który szybko zamaskował nagłym atakiem kaszlu.
- A w ogóle, to kim jest ta Hrabina Drakula, z którą tak namiętnie konwersowałeś przez cały czas?- Grzegorz ponowił atak, tym razem z innej strony i trzeba przyznać, że trafił w samo sedno, bo jego brat zmieszał się jeszcze bardziej.
- Nieważne.
Grzesiek przez chwilę przyglądał się jak policzki Krzysztofa czerwienieją.
- No nie mów, że zabiła ci klina?
- Odwal się.
- A ja to bym chciał wiedzieć kim jest ta ciężarna, która z nimi przyszła- Zapotoczny skończył właśnie wyjmować imprezowe rozmaitości z wnętrza tapczanu.
Dawid zastrzygł uszami.
- Kubackiego pytajcie. Ucięli sobie w nocy pogawędkę na zewnątrz- do domku wszedł Maciek Kot z naręczem butelek, do którego najwyraźniej dotarło ostatnie pytanie.
Kubacki postarał się wyglądać wiarygodnie w trakcie upychania śmieci w worku. Jakby nie usłyszał słów Kota. Jednocześnie zastanawiał się skąd Kot zaczerpnął taką wiedzę. Jeśli osobiście ich widział, czy słyszał też, o czym rozmawiali?
- Pandory koleżanka- mruknął Krzysiek i w tym momencie rozmowa znów skupiła się na gnębieniu go.
Szczęśliwie dla Kubackiego, mniej szczęśliwie dla Miętusa.

Wracał do domu, zastanawiając się nad zachowaniem Krzyśka i Maćka. Jeden problem zrodził kolejny, kto wie czy nie poważniejszy. Wciąż prawdopodobnym było, że Inez kłamie, ale jeśli Kot dosłyszał pewną dawkę informacji i dodał dwa do dwóch, Dawid wolał nie wyobrażać sobie afery, która mogła z tego wyniknąć. Kot bywał nieprzewidywalny i wyjątkowo samolubny. W gruncie rzeczy nie dało się przewidzieć jego kroków.
Tak jak kroków Inez, pomyślał, skręcając na podjazd. Otworzył pilotem bramę, ale zanim wjechał, coś w skrzynce pocztowej przyciągnęło jego uwagę. Z otworu wystawała szpic kartki.
Owym czymś okazał się samolot. Tym razem z papieru ekologicznego, żółtawy i szorstki w dotyku.
Kubacki westchnął głęboko. Schował znalezisko do kieszeni, wrócił do samochodu i wjechał do garażu. Silnik zgasł, a on jeszcze przez długą chwilę siedział w samotności, rozmyślając o tym gorzko-słodkim piwie, którego nawarzył.
Sytuacja komplikowała się coraz bardziej. W powietrzu wisiały nadchodzące zmiany, były prawie namacalne.
Jeszcze do niedawna był pewien, że pragnie od życia wyłącznie spokoju. Teraz, na okoliczność całej gromady wariacji, których doświadczył i tych, których miał doświadczyć, nie był już taki zdecydowany. A powinien. Jeśli chce coś ugrać na Letnim Grand Prix, niepodjęte decyzje, krążące wokół jak sępy w żaden sposób mu nie pomogą.
Ale jak miał ufać nieznanej osobie, która (niewykluczone) była szalona? W takich sprawach "słowo harcerza" jest warte tyle, co nic. A ona nie dała nawet tego.
W dodatku przypałętał się Kot, który odprowadził go znaczącym wzrokiem, kiedy wyjeżdżał z działki Miętusów.
Kłopoty rodziły nowe kłopoty. 
Wcale by się nie zdziwił, gdyby nagle spadła ich cała lawina.

niedziela, 15 grudnia 2013

II. dziwny przypadek losu wczesną porą

Przez dwa tygodnie nie dawała znaku życia. On także unikał kontaktu.
Coraz więcej czau spędzał poza Szaflarami. Jeździł do znajomych, do Nowego Targu, czytał materiały, bo kiedyś w końcu wypadałoby skończyć te nieszczęsne studia. Ale przede wszystkim nastawiał się powoli na czerwiec. Wraz z początkiem miesiąca rozpoczynało się zgrupowanie czyli wielki powrót do trybu życia, który sobie upodobał.
Czasami jego myśli zbaczały z wytyczonych torów. Wtedy na ich ścieżce pojawiał się cichy śmiech, jasnobrązowe oczy, "płacz" i papierowe samoloty szarpane przez wiatr. Tylko czasami.
Na szczęście Dawid potrafił świetnie sobie radzić w takich sytuacjach. Brał kilka głębszych oddechów aby doprowadzić się porządku i w wytworzonej w umyśle na potrzebę zapomnienia szufladzie, zamykał nic nieznaczące wspomnienia, a skupiał się na tym, co istotne.
Przynajmniej łudził się, że robił to zawodowo. W rzeczywistości wystarczył jeden lichy mankament żeby jego koncentracja runęła jak domek z kart za podmuchem silnego halnego. Z dumą się jednak nie wygrywa, ona w końcu i tak każe nam sobie wmówić, że woda bywa sucha.
Z takim przekonaniem funkcjonował całkiem sprawnie, nawet trochę zbyt sprawnie. Inez pojawiła się na chwilę i zaraz zniknęła. Totalnie. Nie został po niej żaden ślad.
Prawie.

*
W niedzielę po śniadaniu spakował się ekspresowo, zarzucił plecak na ramię i oświadczył, że wybiera się na kilka dni do Katowic. Z pomysłem kilkudniowej wycieczki zatelefonował do niego Miętus dwa dni wcześniej, zapewniając, że kolega kolegi znajomego bez problemu zagarnie ich pod swój dach za drobną opłatą. Kubacki spędził z Krzyśkiem Miętusem wystarczająco za dużo czasu jak na jedno życie, by nie mieć żadnych wątpliwości.
Mieli jechać jednym pociągiem. Miętus z Zakopanego, Dawid z Nowego Targu, gdzie ekspres się zatrzymywał. Kubacki poprosił ojca o podwózkę, a ten oczywiście zgodził się. 
Słońce mocno świeciło i wiatr nieco ustał. Powietrze z każdym dniem stawało się cieplejsze i przyjemniejsze, dlatego jadąc opuścił szubę od swojej strony. Aż nie chciało się wyjeżdżać. Szaflary były wspaniałe, bo mimo że pojawiali się turyści, wieś wciąż kryła w sobie pewien spokój. W jego umyśle nadal funkcjonowała jako oblana słońcem i otoczona wiankiem gór siedziba leniwych wczasowiczów. Takie Szaflary pamiętał z wczesnego dzieciństwa. Później rozpoczęto budowę hoteli i ruszyła machina zwana przez niego kulturalną nagonką.
Rozmyślania przerwał obiekt, który wpadł do samochodu pchany pędem powietrza. Kubacki odwrócił się i ku wielkiemu przerażeniu odkrył, że na tylnym siedzeniu leży samolot. Z papieru. Pomarszczony i wytarmoszony, ale zdecydowanie w lepszej kondycji niż jego stan emocjonalny w danym momencie.
Sięgnął po niego, starając się wmówić sobie, że od wewnętrznej strony kartka nie kryje żadnego numeru.
Jak to często bywa w życiu, było dokładnie odwrotnie.
Dawid przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od znanej mu już treści, na którą składał się rząd dziewięciu cyfr.
- Halo! Mówię do ciebie!- usłyszał krzyk ojca i dopiero wówczas dotarło do niego, że życie toczy się dalej, nie zważając na jego otępienie.- Zamknij to cholerne okno!
Wraz z unoszącą się do góry szybą w aucie robiło się coraz ciszej.
- Co to jest?- ojciec głową wskazał na kartkę w rękach chłopaka.
- Nie wiem.
Kubacki nigdy nie był przesądny. Nie wierzył, że czarny kot przynosi pecha (nie licząc tego znanego mu Kota, który czasami przywodził na myśl burzową chmurę, a w zetknięciu z nim w tej postaci kłopoty były nieuniknione), nie ufał wizytom niespodziewanych gości, gdy na podłogę spadał nóż bądź łyżka i nigdy nie odpukał ani jednego słowa. Ale w tym momencie, trzymając w rękach pomiętą kartkę, poczuł, że już rozumie jak czuje się osoba zniewolona przez zabobony.
Poczuł panikę.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że cokolwiek przywiodło Inez, nie ominie go. I nieważne jak mocno będzie się izolował. 

- Wiesz, jest taka sprawa...- Krzysiek miał niewyraźną minę i zbyt skrępowany uśmiech.
Równie dobrze mógłby zawiesić sobie na szyi tabliczkę z napisem: "Jak zwykle zawaliłem", pomyślał Kubacki, sadowiąc się na miejscu naprzeciwko kolegi.
- Ten Mojżesz, który, no wiesz... ten Mojżesz.
- Mojżesz, kojarzę.
Jeśli miał być szczery znał tylko Mojżesza biblijnego i wątpił żeby Miętus nabrał nagle ochoty na rozmowę o Biblii, więc pozwolił Krzyśkowi kontynuować. 
- No, to ten Mojżesz zadzwonił i powiedział, że jest problem. Mieliśmy się u niego zatrzymać, ale się nie zatrzymamy.
Krzyś przybrał swój dyżurny wyraz twarzy- zbitego psa, a Dawid po raz kolejny przeprowadził ze sobą cichą, wewnętrzną walkę. Jeśli coś jest organizowane przez Miętusa, nie wypala w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. To już właściwie tradycja.
- Czyli gdzie się zatrzymamy?
Krzysztof ożywił się jak za wciśnięciem guzika. Usprawiedliwianie się weszło mu w nawyk.
- Mojżesz dał mi namiar na swojego kumpla. Powiedział, że on zawsze wszystkich przyjmuje, bo jest wiecznie spłukany- odparł z dumą wypisaną na twarzy.
- No to ci się udało- mruknął Kubacki.
Niczego tak bardzo teraz nie chciał jak odreagowania gdzieś poza znanym gruntem. Wiedział, że wyrzucenie samolotu mogłoby pomóc, ale czuł, że jest w tak beznadziejnej sytuacji, że choćby go spalił, ten przeklęty skrawek papieru powstałby z popiołów.

Dojechali po nieco ponad godzinie. Gdy pojawili się w Katowicach, Miętus praktycznie nie odrywał telefonu od ucha. Trzy razy dzwonił do wspomnianego Mojżesza z pytaniem o drogę, ale za każdym razem relacjonując instrukcje Kubackiemu, musiał coś pokręcić. W końcu Dawid mocno już zirytowany kazał Krzyśkowi powtórzyć wyłącznie podany adres. Znając dane zapytał o dojazd pierwszego przechodnia z brzegu i tym sposobem, łapiąc tramwaj nr 112 dojechali na miejsce. Stara, odrapana kamienica przy dosyć ruchliwej ulicy odstawała od swoich towarzyszek, odnowionych i pomalowanych na pastelowe kolory. Klatka trochę śmierdziała i wydawało się, że ściana przy tablicy informacyjnej została całkiem niedawno poddana działaniu miotacza płomieni.
- Który to był numer?
- 9.
Stanęli przed drzwiami, które kiedyś zapewne były białe, teraz jednak przybrały głęboko szary odcień. W miejscach gdzie farba nie odchodziła.
- No, pukaj- zachęcił go Krzysztof jednocześnie chowając się za jego plecy.
Z umiarkowanym zdecydowaniem Dawid zapukał do drzwi. Kiedy przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał, ponowił próbę. W końcu powitał ich na progu chłopak z kruczoczarnym warkoczem do pasa, w czarnych dresach i takąż koszulką, na której wyprasowano artystyczny bohomaz.
- Cześć- odezwał się po chwili Kubacki.- Mojżesz mówił, że możemy się u ciebie zatrzymać na kilka dni.
Chłopak zrobił głupią minę.
- Ja tak mówiłem?
- Nie, Mojżesz.
- Ja jestem Mojżesz.
Kubacki zerknął na Miętusa. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Dobra, nieważne. Ile macie?- spytał nieznajomy.
Uzgodnili zapłatę i weszli do mieszkania. Nie było ono duże, a panujący w nim bałagan i półmrok potęgował wrażenie, że skoczkowie znaleźli się w jakiejś ciasnej, wystylizowanej na pomieszczenie mieszkalne jaskini.
Chłopak zaprowadził ich do pokoju zadziwiająco obszernego, w którym panował zaduch i większy nieporządek niż zdążyli zauważyć w przedpokoju.
- Jest tylko jedno łóżko- jęknął Miętus.
Kubacki zmierzył go wzrokiem.
- W łazience jest wanna czy prysznic?- zapytał gospodarza.
- Wanna.
- Widzę rozwiązanie twojego problemu, Krzysiu- uśmiechnął się szeroko do kolegi i poklepał go po ramieniu.
Krzysztof zazwyczaj musiał płacić za swoje roztargnienie.
Mieli przed sobą cały wolny dzień, więc nie chcąc tracić czasu, z mapą w kieszeni, od razu ruszyli w miasto.
Wrócili wieczorem. Przez piętnaście minut walili do drzwi, próbując zagłuszyć metalową muzykę dochodzącą z mieszkania. Mojżesz 2 nie starał się nawet przepraszać, po prostu wpuścił ich bez słowa, nie zważając na nietęgie miny skoczków. Nie był sam. Kilku podobnych mu typów kręciło się po mieszkaniu i paliło bardzo mocne papierosy (Miętus niemalże wykasłał płuca). Wydawało się, że nie zwracają na nich uwagi.
Zgromadzenie rozeszło się dopiero około drugiej godziny w nocy. Wtedy udało im się usnąć. A przynajmniej Kubackiemu. Miętus odgniatał sobie siniaki w twardej wannie, w której został zmuszony spać.

Dawid ani przez chwilę nie zapomniał o natrętnym samolociku wetkniętym do plecaka. Zaczął się zastanawiać nad telefonem do Inez. Wszystko wydawało się tak beznadziejnie przeciwko niemu. To, że przyjechała, że jej dzieło origami wróciło do niego jak bumerang, że w ogóle ją poznał. Nic z tych rzeczy nie powinno się wydarzyć. Jednocześnie miał świadomość jak głupia jest jego... obawa przed czymś?
Coś miało się wydarzyć. Mógłby pokusić się o stwierdzenie, że czuje, jakby to coś było zapisane w gwiazdach, gdyby myślał choć trochę bardziej poetyckimi kategoriami.

Nazajutrz o śmiesznie wczesnej porze obudziło go pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie. Odgłos przypominał strzelanie kul armatnich.
Deja vu.
Zwlókł się z łóżka, zapominając, że nie jest u siebie i spadł na podłogę. Nawet mu się nie chciało kląć. Kompletnie niezdolny do życia po omacku dotarł do drzwi wejściowych. Miał wrażenie, że jest środek nocy, a faktycznie dochodziła szósta. Dłuższą chwilę mocował się z zamkami. W końcu dotarło do niego, że wystarczy tylko przekręcić klucz.
Przez wpół przymknięte powieki przyglądał się postaci na progu. Dziewczynie średniego wzrostu, ubranej w coś workowatego.
Zamrugał kilka razy.
Ostrość obrazu poprawiła się nieznacznie. Dziewczyna miała włosy tylko trochę dłuższe od męskiego, wojskowego jeża, ciemne oczy i uśmiech, który już skądś znał.
Uderzyło go, że życie jest jednak wyjątkowo ironiczną łajzą.
Inez podziałała lepiej niż kofeina. Nigdy nie czuł się bardziej rozbudzony.
- Boże, chyba sobie ze mnie żartujesz- istotnie pytał Boga, ale spoglądał wciąż na nią.
- Nie tędy droga, blondi, ale fakt faktem, czuję się jak w sitcomie.
Nic nie odpowiedział, bo nie zdążył pozbierać z podłogi szczątek swojej szczęki.
Jak to możliwe?
W jaki sposób?
Skąd wiedziała?
Wyglądała inaczej niż kilka miesięcy temu. Jej oczy wciąż patrzyły z intensywnością, jakby chciała przewiercić go na wylot, a skórę wciąż miała chorobliwie bladą, ale wiedział, że zaszła zmiana, której nie potrafił dostrzec.
Oprócz faktu, że ścięła włosy, naturalnie.
Zresztą, czy to było istotne w tym momencie?
Dlaczego stała w drzwiach jakiegoś Mojżesza, w Katowicach?
- Dałam ci chwilę na ogarnięcie sytuacji, a teraz mnie wpuść- powiedziała, uśmiechając się drwiąco.
- Nie, co... jak?
Zdawał sobie sprawę, że monosylaby, którymi się posługiwał, ani w ułamku nie świadczyły o opanowaniu, które postanowił sobie wobec niej okazywać.
Przewróciła oczami i przepchnęła się obok niego.
- MOJŻESZ! PANDORA JEST NA DOLE W PEŁNI GOTOWA DO ZASADZENIA CI KOPA W TEN CYNICZNY TYŁEK!- krzyknęła, stając na środku przedpokoju.
Lustrował ją, powoli oswajając się z sytuacją. Pojawiła się przypadkiem. Cholernym przypadkiem. Ze wszystkich ludzi na tym świecie akurat dzisiaj postanowiła odwiedzić tego metala. To, że Dawid znajduje się w tym samym miejscu, to zbieg okoliczności.
Zlustrował ją od góry do dołu. I ponownie.
I ponownie.
I skojarzył w dwie sekundy więcej niż przez kilka dni aktywnego myślenia.
Wtedy chciał się mylić. Bardzo chciał być w błędzie, ale ironia losu zasalutowała mu bezczelnie z w pełni naładowanym karabinem.
Inez stała ze skrzyżowanymi rękami, nasłuchując szmerów z pokoju Mojżesza. Chłopak najwyraźniej uwijał się jak w ukropie. Wyskoczył w końcu ze swojej okopconej izby i dopinając w biegu pasek u spodni, wypadł z mieszkania.
- Mały Książę ma rentgen w oczach?- zapytała po chwili milczenia.
Zerkała na niego z przechyloną na bok głową i niby niewinnym uśmiechem.
Kubacki miał zamiar coś powiedzieć, ale szybko zaniechał starań. Zamknął drzwi, przeszedł do pokoju i założył koszulkę i spodnie. Wygrzebał z plecaka zdeformowany samolot. Wrócił, by wręczyć jej kartkę.
- Psujesz scenariusz. Miałeś go wyrzucić i żałować, że to zrobiłeś- powiedziała z udawanym wyrzutem.
- Tak zrobiłem. Wrócił niestety.
Kubacki starał się kontrolować oddech i nie patrzeć w dół. Jej twarz nie była jednak dobrym obrazem dyżurnym.
Być może widocznie wypukły brzuch to kolejny zbieg okoliczności?
Inez obracała samolot w dłoniach, przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Taka mała rzecz, a taka skuteczna.
- Inez...-zaczął, nie wiedząc, co właściwie chciał powiedzieć.
- Nie bądź lebiegą, blondi. Twardym trzeba być. W oczekiwaniu na cud narodzin owocu naszych upojnych piętnastu minut w WC możemy na przykład iść na jakąś dobrą szarlotkę. Odkąd noszę ze sobą balast, wciągam wszystko, co staje na drodze i wciąż chcę więcej.
Podejrzewał, że zdradziła go mina, bo Inez wybuchła śmiechem.
- Tak, gratulacje, nie strzelasz ślepakami. Chodźmy to uczcić!
Już od dawna nie miał tak wielkiej ochoty na szluga, jak wówczas.
Jego myśli poruszały się chaotycznie, przez co czuł, że oprócz bycia wściekłym na biologię, liczne zbiegi okoliczności, które niestety dały ciała i bezlitosną rzeczywistość, jest wściekły także na siebie, bo mimo starań nie potrafi ich uporządkować.
Inez westchnęła.
- Kocham cię, blondi.
- Co?!
- Wiedziałam, że to podziała- zachichotała, podeszła bliżej i sięgnęła do jego spodni. Odchyliła materiał, wrzucając za niego samolot.- Na pamiątkę.
Ruszyła do wyjścia.
- Zaraz, poczekaj!
- Po co?- spytała z ręką na klamce.
Poczuł się głupio, stojąc jak słup soli z kartką włożoną w gacie. Powinien otrzeźwieć.
- Jak to po co? Właśnie mi obwieściłaś, że jesteś w ciąży.
Zmarszczyła brwi.
- Owszem, jakiś problem?
On dla odmiany uniósł brwi w zdziwieniu.
Balansował gdzieś na granicy wybuchu histerycznym śmiechem i załamania nerwowego.
- Teraz masz zamiar wyjść? Może myślisz, że ci uwierzę?
- Ocipiałeś? Nie wierzy się pierwszej lepszej zapylonej z brzuchem. 
Pokręciła głową z rozbawieniem.
Wyszła.
Pół minuty później do mieszkania wpadł zziajany Miętus, a zaraz po nim Mojżesz 2. Kubacki nawet nie wiedział, że Krzysiek był na zewnątrz. Nie poruszył się. W uszach wciąż dźwięczały mu słowa Inez.
Krzysztof na szczęście nie był rozmowny. Zazwyczaj jego milkliwość była męcząca, ale tym razem Dawid podziękował za tę cechę Bogu.

"Upojne piętnaście minut" brzmiało jakby szydziła, czyli w tym wypadku bardzo naturalnie, bo Inez bez szczypty szyderstwa, to nie Inez.
Analizował raz po raz całą rozmowę. Teraz, gdy trochę ochłonął, mógł spojrzeć na całą sprawę z dystansem.
Oczywiście, że jej nie ufał. Jak naiwny musiałby być, żeby wierzyć dziewczynie, z którą nic go nie łączyło?
Nieprawda.
Chciałby jej nie ufać, jednak część niego była pewna, że Inez mówiła prawdę. Dlaczego? Miałaby tysiące powodów aby kłamać, ale wszystkie kłamstwa wychodzą na jaw, zwłaszcza kłamstwa tego kalibru. A ona doskonale o tym wie.
Dlaczego po prostu mu to powiedziała i wyszła?

niedziela, 8 grudnia 2013

I. samolot zwiastujący trzęsienie ziemi

Czas mijał szybko.
Głupota.
Tak naprawdę mijał w stałym tempie, bo jest jedną z tych rzeczy, których zmienić się nie da. Tak jak pogody, losu i uczuć. To znaczy: możemy zmienić los i uczucia, ale sęk w tym, że zazwyczaj wcale nie chcemy. Jest jeszcze druga opcja: nie potrafimy odpuszczać. Niemożność pozwolenia czemuś po prostu umrzeć mamy zapisaną w genach. 
Dawid na chwilę obecną nie mógł pozwolić umrzeć minionemu sezonowi, a czas trochę z niego drwił, bo wydawało mu się, że pędzi przekraczając barierę szybkości dźwięku. Kubackiemu było to nie w smak. Jak powszechnie wiadomo nielogicznym zwyczajem lubimy przeżywać małe depresje po przeżyciu fantastycznych chwil. I rozpamiętywać też uwielbiamy. Niektórym z nas należy się doktorat z ciągłego powracania do przeszłości.
Dlaczego?
Ponieważ wspomnienia to bardzo nietrwałe kawałki życia, które wciąż ulegają korozji. Dlatego te dobre wspomnienia chcemy pielęgnować. 
Pierwszy udany sezon, pierwsze punkty. 
Dlaczego przeszłość ma wielkie znaczenie? Oprócz tego, że daje podwaliny pod to, co ma się wydarzyć, bywa przecież taka uciążliwa. Atakuje w najmniej oczekiwanych momentach. Przeszkadza, jest namolna, odbiera zdolność racjonalnego myślenia. Jej błędy idą za tobą jakbyś wdepnął w oblane farbą miejsce.
Przecież to oczywiste, że nieważne jakby ją postrzegać, zawsze jest złożona z pomyłek i sukcesów.
Dawid, mimo tak wielu pomyłek i tak niewielu sukcesów, miał przynajmniej jasno wyznaczone granice między jednymi a drugimi. Dokonanie podziału jest rzekomo bardzo proste. No właśnie, rzekomo. 
Najgorzej jest gdy sami gubimy się w odbiorze wspomnień i nie wiemy czego żałujemy, a czego nie. I nie ma czasu, aby się nad tym zastanowić. I nagle dociera do nas, że trwamy w cholernym  impasie. 


*
To był maj. Szaflary pachniały nierozwiniętym jeszcze kwieciem i świeżością, czyli przede wszystkim wiosną. Kubacki czerpał z życia garściami. Tego popołudnia na przykład, nieświadomie zaczerpnął pełną garść snu. Po bezsennej praktycznie nocy w działkowym bungalowie znajomych, pół dnia czuł się jak duch. Robiąc dobra minę przed rodziną postanowił, że drzemka w modelarni obwołana bardzo głośno słowami "Nie przeszkadzajcie mi, muszę się skupić nad sterowcem", załatwi sprawę. 
Nie załatwiła. 
Kiedy warkot, zdawałoby się, konającego już silnika i okrutne trzaski drzwiami samochodowymi zbudziły chłopaka, ten miał wrażenie, że na zewnątrz rozpętała się co najmniej wojna, a w jego głowie ktoś puszcza fajerwerki. Niepewnie, zamroczony jeszcze snem, podźwignął się z krzesła i doszedł do okna. Przed bramą zaparkowano sędziwego fiata regatę, a o drzwi kierowcy opierała się ubrana na czarno dziewczyna. Stała tyłem, więc nie mógł dostrzec twarzy, ale nawet w swojej wątpliwej dyspozycji poznał po sylwetce, że jest mu całkowicie nieznana. Nagle dziewczyna odkręciła się i zaczęła mówić, patrząc na osobę, która najwyraźniej znajdowała się po drugiej stronie, a której Dawid nie mógł widzieć, bo zasłaniał ją rozłożysty świerk. Temat rozmowy musiał być albo bardzo frapujący, ale podnoszący ciśnienie, bo pani kierowca energicznie gestykulowała rękoma. 
Minutę później zadzwonił domofon i Dawid w końcu ocknął się z otępienia. Zbiegł na dół świadom, że choćby się paliło i waliło, jego leniwej siostrze nigdy nie chciałoby się zejść i otworzyć bramy. Podniósł słuchawkę.
- Tak?
Przez krótką chwilę słyszał tylko stłumione krzyki. 
-  We własnej osobie! Ja to mam szczęście. 
Zmarszczył brwi. Znał ten głos. Nie wiedział skąd i do kogo należał, ale był pewien, że słyszał go przynajmniej raz. 
- Y... w czym mogę pomóc? 
- W pchaniu wózka. Szczegóły potem. Zainteresowany na tyle by wpuścić mnie do swojej skocznej twierdzy? 
I nagle dotarło do niego z kim rozmawia. Przed oczami wyświetlił mu się krótkometrażowy film z Wisły z urwanym zakończeniem. Zrobiło się gorąco. 
Po co przyjechała? Chciał się dowiedzieć, ale intuicja podpowiadała mu, że z pewnością nie był to błahy powód. A on nie był gotowy na konfrontację z nią. Zrozumieli się wtedy, przed pięcioma miesiącami. I on i ona mieli jasno określone intencje, więc dlaczego ona teraz stoi na jego podjeździe? 
Spanikował. Rozważył milion odpowiedzi, ale żadna nie była choć w połowie tak głupia jak ta, którą wypowiedział na głos. 
- To chyba pomyłka. 
Jak zwykle miała ripostę na poczekaniu. 
- Owszem, to była całkiem spora pomyłka, ale niczego nie żałuję, byłeś niezły. 
Skrzywił się, doskonale zrozumiał do czego pije. Powinien odłożyć słuchawkę. Zignorować ją, niezależnie od tego, jak chamskie by się to wydawało. 
Znał ją raptem dwa dni i to wystarczyło. Gdyby dał jej drzazgę, rozpaliłaby ognisko własną wyobraźnią. 
- Słyszę trybiki w twojej głowie- odezwała się, przybierając ten charakterystyczny drwiąco-marzycielski ton, który uświadamia ci, że jesteś naprawdę tępy. 
- Inez, jak mnie znalazłaś? 
- Poważnie, nie otworzysz mi nawet furtki? 
 Oprócz jej głosu znów słychać było czyjeś krzyki.
- Pandora wyraża głębokie rozczarowanie twoim zachowaniem- dopowiedziała i znów pojawiły się tylko krzyki.
Nie dlatego, że nie chciał, ale dlatego, że nie powinien. 
Powtórzył to sobie dziesięć razy i odłożył słuchawkę na widełki. 

Rodzice wrócili późno. Leżał na kanapie w salonie, mając nadzieję, że wcale go nie zauważą. Faktycznie, chichocząc powędrowali na górę, zbyt zajęci sobą. Nawet nie zapalili światła, więc po drodze trochę się poobijali. 
Miał powód dla którego spędził kilka godzin na dole. Czekał na nich z obmyślonym i wyuczonym na pamięć wyjaśnieniem dlaczego dwie nieznajome czekają przed podjazdem i wypytują o niego. Spodziewał się, że coś takiego byłoby w stylu Inez, ale oczywiście, ani ona ani panna krzykaczka nie czekały ani chwili. Słyszał ryk silnika, odjechały kilka sekund po felernej rozmowie. Mimo to miał głupie wrażenie, że wciąż tam stoją. Dopiero gdy drzwi sypialni rodziców się zamknęły i śmiech ustał, Dawid zdał sobie sprawę, że nie jest postacią z harlequina i może już pozwolić swojemu mózgowi myśleć racjonalnie.
- Kretyn- mruknął pod nosem. 
Wstał, wspiął się po schodach na piętro i zaszył w pokoju. Zasypiał, raz po raz odtwarzając w głowie ten sam film. 
Na szczęście był zbyt zmęczony, by cokolwiek mu się śniło.  

Jeśli choć przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna tak łatwo odpuści, musiał rzeczywiście być kretynem. 
Dwa dni. To wystarczyło. 
Wstał wcześnie i ubrał się w dres, z zamiarem pobiegania po okolicy. Specjalnie obudził się nad ranem, kiedy reszta domowników spała. Chciał przeczyścić nieco umysł przed spotkaniem przy stole, a nic nie robi tego lepiej niż pięć kilometrów intensywnego biegu. 
Wyszedł, uważając by swoim zwyczajem nie trzasnąć drzwiami. Włączył mp4 i potruchtał do bramy. Sięgnął do wbudowanej w murek skrzynki po klucz od furtki, a jego dłoń natrafiła na coś papierowego. Kształtem nie przypominało listu. Wyjął znalezisko.
Kartka z notesu w kratkę złożona nieudolnie w samolot.
Rozwinął arcydzieło origami. Od wewnątrz, jak się spodziewał, była wiadomość napisana szerokim, trochę dziecinnym, ale ładnym pismem. Kilkakrotnie przeczytał treść.
Nie chce, ale powinien to wyrzucić. 
Powtórzył mantrę kilka razy, ale tym razem siebie nie posłuchał. Zamiast podrzeć kartkę i wrzucić do rowu, zmiął ją i ulokował w kieszeni bluzy. 
Postarał się ograniczyć barwne epitety pod swoim adresem. Biegł szybko, zadowolony, że wiatr mocno dmie mu w twarz. Próbował skupić się na utrzymaniu tempa. 
Lista powodów dlaczego nie warto się z nią kontaktować jest nieskończenie długa. Bo treningi wymagają sto procent jego koncentracji, bo Inez jest chodzącym huraganem, bo nie jest typem osoby, która po prostu pyta "Co słychać?", bo dręczy go przeczucie, że gdy pojawia się w czyimś życiu, nie potrafi zostawiać po sobie porządku. 
Dramatyzuje, jak zwykle dramatyzuje. 
Przystanął, opierając ręce na kolanach. 
Metr sześćdziesiąt czystej nieprzewidywalności, oto problem. 
Po kilku minutach, z równie wielkim mętlikiem w głowie co wcześniej, zawrócił do domu.

Śniadanie, kłótnię z siostrą, obiad, użalanie się nad nieskończonym sterowcem na poddaszu i trzy maile od znajomych później, leżąc na łóżku z otwartym podręcznikiem do biomechaniki, zastanawiał się, czy kartka w kieszeni bluzy nadal tam jest, czy może cudem wypadła w trakcie biegu. 
Chciałby żeby nie wypadła, ale powinien chcieć żeby wypadła. Nie było powodu żeby tak się zadręczał. Inez robi dużo szumu, ale jest niegroźna. 
A przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć. 
Podniósł się. Z bluzy zawieszonej na oparciu krzesła wyjął zmięty papier. Rozwinął go i znów zlustrował wzrokiem linijki tekstu.
Sięgnął po leżący na biurku telefon, wystukał na ekranie rząd cyfr, zadzwonił. 
Już po pierwszym sygnale chciał się rozłączyć, ale ona była szybsza.
- Gorąca linia Inez.
- Po co przyjechałaś? 
Sam siebie zaskoczył stanowczością. Ostatecznie o to przecież chodziło. Wyciągnąć z niej informację, rozłączyć się i żyć dalej. 
- Aż cię skręcało żeby zadzwonić, co? 
Zacisnął szczękę. Czy ona musi wciąż odpowiadać pytaniem na pytanie? Drażniło go to koszmarnie, tym bardziej, że miała rację.
- Nie chcę się z tobą kontaktować, rozumiesz? Jeden krótki epizod nie robi z nas znajomych. Po co do mnie przyjechałaś?- powtórzył znów i znów miał wrażenie, że zabrzmiał jak desperata.
- Miałeś całkiem niezłą szansę by się dowiedzieć. Nie dalej niż wczoraj mogłeś o to spytać osobiście.
- Zaskoczyłaś mnie.
"Beznadziejna wymówka", pomyślał sekundę później.
- Skoro nie masz zamiaru mi mówić, po co zostawiłaś numer?
- Atak najlepszą formą obrony. Chciałam się przez chwilę poczuć jak w filmie. Byłam o krok od dopisania 'call me maybe', ale Pandora się wkurzyła i wyrwała mi długopis. Jest trochę niezrównoważona.
Wywrócił oczami. Dlaczego mu to mówi? Zaczynał tracić cierpliwość.
- Nie obchodzi mnie to, chcę tylko wiedzieć jaki masz interes. Jeśli ci się nudzi, to muszę ci powiedzieć, że mam to gdzieś. Jestem zajęty. Nie mam na ciebie czasu.
Pożałował, że to powiedział. Z miejsca poczuł się jak arogancki dupek.
- Kijami w złości połamiesz mi kości, ale wiesz, słowa mi zwisają. Mam ważny interes, owszem. Nie jestem na tyle nowoczesna aby zdradzać ci wspaniałe wieści przez telefon.
Zmienił jej się głos. Teraz była chłodna i mówiła z lekceważeniem.
- Zrób wyjątek.
- Wiesz co, chyba cię jeszcze trochę pomęczę. Tak naciskasz, że aż żal odbierać ci przyjemności poznawania prawdy małymi kroczkami. Dałam ci już jedną podpowiedź, następna to, uwaga: płacz.
I zanim zdążył odpowiedzieć, że nie interesuje go uczestnictwo w żadnych gierkach, rozłączyła się.

Po dwunastej w nocy jeszcze nie spał. Siedział przy biurku, z głośników podłączonych do laptopa płynęła cicha muzyka. Przed sobą rozłożył pożyczone notatki i chociaż miał ambicję by gruntownie je przejrzeć, nie potrafił się skupić. Obok lampki leżała pognieciona kartka z numerem. Był na siebie zły, co wydaje się całkowicie zrozumiałe. Mógł pozbierać się wczoraj do kupy i otworzyć tę cholerną furtkę. Nie zrobił tego, bo...?
Tak, zaskoczyła go, ale mimo wszystko jest dwudziestodwuletnim facetem, a zachował się jak przerażony niespodziewanym gościem przedszkolak.
Płacz.
Jaka była pierwsza podpowiedź? I kiedy ją zdradziła?
Wypluł przekleństwo. Dał się wciągnąć, oczywiście, owinęła go sobie wokół palca, tak jak to zrobiła kilka miesięcy temu.
Z wściekłością sięgnął po kartkę, złożył samolot, naśladując linie zagięć, otworzył okno i wyrzucił go. Światło latarni pokazało, jak porwany nagłym podmuchem wiatru wiruje, oddalając się od domu Kubackich.