papierowe samoloty

niedziela, 15 grudnia 2013

II. dziwny przypadek losu wczesną porą

Przez dwa tygodnie nie dawała znaku życia. On także unikał kontaktu.
Coraz więcej czau spędzał poza Szaflarami. Jeździł do znajomych, do Nowego Targu, czytał materiały, bo kiedyś w końcu wypadałoby skończyć te nieszczęsne studia. Ale przede wszystkim nastawiał się powoli na czerwiec. Wraz z początkiem miesiąca rozpoczynało się zgrupowanie czyli wielki powrót do trybu życia, który sobie upodobał.
Czasami jego myśli zbaczały z wytyczonych torów. Wtedy na ich ścieżce pojawiał się cichy śmiech, jasnobrązowe oczy, "płacz" i papierowe samoloty szarpane przez wiatr. Tylko czasami.
Na szczęście Dawid potrafił świetnie sobie radzić w takich sytuacjach. Brał kilka głębszych oddechów aby doprowadzić się porządku i w wytworzonej w umyśle na potrzebę zapomnienia szufladzie, zamykał nic nieznaczące wspomnienia, a skupiał się na tym, co istotne.
Przynajmniej łudził się, że robił to zawodowo. W rzeczywistości wystarczył jeden lichy mankament żeby jego koncentracja runęła jak domek z kart za podmuchem silnego halnego. Z dumą się jednak nie wygrywa, ona w końcu i tak każe nam sobie wmówić, że woda bywa sucha.
Z takim przekonaniem funkcjonował całkiem sprawnie, nawet trochę zbyt sprawnie. Inez pojawiła się na chwilę i zaraz zniknęła. Totalnie. Nie został po niej żaden ślad.
Prawie.

*
W niedzielę po śniadaniu spakował się ekspresowo, zarzucił plecak na ramię i oświadczył, że wybiera się na kilka dni do Katowic. Z pomysłem kilkudniowej wycieczki zatelefonował do niego Miętus dwa dni wcześniej, zapewniając, że kolega kolegi znajomego bez problemu zagarnie ich pod swój dach za drobną opłatą. Kubacki spędził z Krzyśkiem Miętusem wystarczająco za dużo czasu jak na jedno życie, by nie mieć żadnych wątpliwości.
Mieli jechać jednym pociągiem. Miętus z Zakopanego, Dawid z Nowego Targu, gdzie ekspres się zatrzymywał. Kubacki poprosił ojca o podwózkę, a ten oczywiście zgodził się. 
Słońce mocno świeciło i wiatr nieco ustał. Powietrze z każdym dniem stawało się cieplejsze i przyjemniejsze, dlatego jadąc opuścił szubę od swojej strony. Aż nie chciało się wyjeżdżać. Szaflary były wspaniałe, bo mimo że pojawiali się turyści, wieś wciąż kryła w sobie pewien spokój. W jego umyśle nadal funkcjonowała jako oblana słońcem i otoczona wiankiem gór siedziba leniwych wczasowiczów. Takie Szaflary pamiętał z wczesnego dzieciństwa. Później rozpoczęto budowę hoteli i ruszyła machina zwana przez niego kulturalną nagonką.
Rozmyślania przerwał obiekt, który wpadł do samochodu pchany pędem powietrza. Kubacki odwrócił się i ku wielkiemu przerażeniu odkrył, że na tylnym siedzeniu leży samolot. Z papieru. Pomarszczony i wytarmoszony, ale zdecydowanie w lepszej kondycji niż jego stan emocjonalny w danym momencie.
Sięgnął po niego, starając się wmówić sobie, że od wewnętrznej strony kartka nie kryje żadnego numeru.
Jak to często bywa w życiu, było dokładnie odwrotnie.
Dawid przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać wzroku od znanej mu już treści, na którą składał się rząd dziewięciu cyfr.
- Halo! Mówię do ciebie!- usłyszał krzyk ojca i dopiero wówczas dotarło do niego, że życie toczy się dalej, nie zważając na jego otępienie.- Zamknij to cholerne okno!
Wraz z unoszącą się do góry szybą w aucie robiło się coraz ciszej.
- Co to jest?- ojciec głową wskazał na kartkę w rękach chłopaka.
- Nie wiem.
Kubacki nigdy nie był przesądny. Nie wierzył, że czarny kot przynosi pecha (nie licząc tego znanego mu Kota, który czasami przywodził na myśl burzową chmurę, a w zetknięciu z nim w tej postaci kłopoty były nieuniknione), nie ufał wizytom niespodziewanych gości, gdy na podłogę spadał nóż bądź łyżka i nigdy nie odpukał ani jednego słowa. Ale w tym momencie, trzymając w rękach pomiętą kartkę, poczuł, że już rozumie jak czuje się osoba zniewolona przez zabobony.
Poczuł panikę.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że cokolwiek przywiodło Inez, nie ominie go. I nieważne jak mocno będzie się izolował. 

- Wiesz, jest taka sprawa...- Krzysiek miał niewyraźną minę i zbyt skrępowany uśmiech.
Równie dobrze mógłby zawiesić sobie na szyi tabliczkę z napisem: "Jak zwykle zawaliłem", pomyślał Kubacki, sadowiąc się na miejscu naprzeciwko kolegi.
- Ten Mojżesz, który, no wiesz... ten Mojżesz.
- Mojżesz, kojarzę.
Jeśli miał być szczery znał tylko Mojżesza biblijnego i wątpił żeby Miętus nabrał nagle ochoty na rozmowę o Biblii, więc pozwolił Krzyśkowi kontynuować. 
- No, to ten Mojżesz zadzwonił i powiedział, że jest problem. Mieliśmy się u niego zatrzymać, ale się nie zatrzymamy.
Krzyś przybrał swój dyżurny wyraz twarzy- zbitego psa, a Dawid po raz kolejny przeprowadził ze sobą cichą, wewnętrzną walkę. Jeśli coś jest organizowane przez Miętusa, nie wypala w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. To już właściwie tradycja.
- Czyli gdzie się zatrzymamy?
Krzysztof ożywił się jak za wciśnięciem guzika. Usprawiedliwianie się weszło mu w nawyk.
- Mojżesz dał mi namiar na swojego kumpla. Powiedział, że on zawsze wszystkich przyjmuje, bo jest wiecznie spłukany- odparł z dumą wypisaną na twarzy.
- No to ci się udało- mruknął Kubacki.
Niczego tak bardzo teraz nie chciał jak odreagowania gdzieś poza znanym gruntem. Wiedział, że wyrzucenie samolotu mogłoby pomóc, ale czuł, że jest w tak beznadziejnej sytuacji, że choćby go spalił, ten przeklęty skrawek papieru powstałby z popiołów.

Dojechali po nieco ponad godzinie. Gdy pojawili się w Katowicach, Miętus praktycznie nie odrywał telefonu od ucha. Trzy razy dzwonił do wspomnianego Mojżesza z pytaniem o drogę, ale za każdym razem relacjonując instrukcje Kubackiemu, musiał coś pokręcić. W końcu Dawid mocno już zirytowany kazał Krzyśkowi powtórzyć wyłącznie podany adres. Znając dane zapytał o dojazd pierwszego przechodnia z brzegu i tym sposobem, łapiąc tramwaj nr 112 dojechali na miejsce. Stara, odrapana kamienica przy dosyć ruchliwej ulicy odstawała od swoich towarzyszek, odnowionych i pomalowanych na pastelowe kolory. Klatka trochę śmierdziała i wydawało się, że ściana przy tablicy informacyjnej została całkiem niedawno poddana działaniu miotacza płomieni.
- Który to był numer?
- 9.
Stanęli przed drzwiami, które kiedyś zapewne były białe, teraz jednak przybrały głęboko szary odcień. W miejscach gdzie farba nie odchodziła.
- No, pukaj- zachęcił go Krzysztof jednocześnie chowając się za jego plecy.
Z umiarkowanym zdecydowaniem Dawid zapukał do drzwi. Kiedy przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał, ponowił próbę. W końcu powitał ich na progu chłopak z kruczoczarnym warkoczem do pasa, w czarnych dresach i takąż koszulką, na której wyprasowano artystyczny bohomaz.
- Cześć- odezwał się po chwili Kubacki.- Mojżesz mówił, że możemy się u ciebie zatrzymać na kilka dni.
Chłopak zrobił głupią minę.
- Ja tak mówiłem?
- Nie, Mojżesz.
- Ja jestem Mojżesz.
Kubacki zerknął na Miętusa. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Dobra, nieważne. Ile macie?- spytał nieznajomy.
Uzgodnili zapłatę i weszli do mieszkania. Nie było ono duże, a panujący w nim bałagan i półmrok potęgował wrażenie, że skoczkowie znaleźli się w jakiejś ciasnej, wystylizowanej na pomieszczenie mieszkalne jaskini.
Chłopak zaprowadził ich do pokoju zadziwiająco obszernego, w którym panował zaduch i większy nieporządek niż zdążyli zauważyć w przedpokoju.
- Jest tylko jedno łóżko- jęknął Miętus.
Kubacki zmierzył go wzrokiem.
- W łazience jest wanna czy prysznic?- zapytał gospodarza.
- Wanna.
- Widzę rozwiązanie twojego problemu, Krzysiu- uśmiechnął się szeroko do kolegi i poklepał go po ramieniu.
Krzysztof zazwyczaj musiał płacić za swoje roztargnienie.
Mieli przed sobą cały wolny dzień, więc nie chcąc tracić czasu, z mapą w kieszeni, od razu ruszyli w miasto.
Wrócili wieczorem. Przez piętnaście minut walili do drzwi, próbując zagłuszyć metalową muzykę dochodzącą z mieszkania. Mojżesz 2 nie starał się nawet przepraszać, po prostu wpuścił ich bez słowa, nie zważając na nietęgie miny skoczków. Nie był sam. Kilku podobnych mu typów kręciło się po mieszkaniu i paliło bardzo mocne papierosy (Miętus niemalże wykasłał płuca). Wydawało się, że nie zwracają na nich uwagi.
Zgromadzenie rozeszło się dopiero około drugiej godziny w nocy. Wtedy udało im się usnąć. A przynajmniej Kubackiemu. Miętus odgniatał sobie siniaki w twardej wannie, w której został zmuszony spać.

Dawid ani przez chwilę nie zapomniał o natrętnym samolociku wetkniętym do plecaka. Zaczął się zastanawiać nad telefonem do Inez. Wszystko wydawało się tak beznadziejnie przeciwko niemu. To, że przyjechała, że jej dzieło origami wróciło do niego jak bumerang, że w ogóle ją poznał. Nic z tych rzeczy nie powinno się wydarzyć. Jednocześnie miał świadomość jak głupia jest jego... obawa przed czymś?
Coś miało się wydarzyć. Mógłby pokusić się o stwierdzenie, że czuje, jakby to coś było zapisane w gwiazdach, gdyby myślał choć trochę bardziej poetyckimi kategoriami.

Nazajutrz o śmiesznie wczesnej porze obudziło go pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie. Odgłos przypominał strzelanie kul armatnich.
Deja vu.
Zwlókł się z łóżka, zapominając, że nie jest u siebie i spadł na podłogę. Nawet mu się nie chciało kląć. Kompletnie niezdolny do życia po omacku dotarł do drzwi wejściowych. Miał wrażenie, że jest środek nocy, a faktycznie dochodziła szósta. Dłuższą chwilę mocował się z zamkami. W końcu dotarło do niego, że wystarczy tylko przekręcić klucz.
Przez wpół przymknięte powieki przyglądał się postaci na progu. Dziewczynie średniego wzrostu, ubranej w coś workowatego.
Zamrugał kilka razy.
Ostrość obrazu poprawiła się nieznacznie. Dziewczyna miała włosy tylko trochę dłuższe od męskiego, wojskowego jeża, ciemne oczy i uśmiech, który już skądś znał.
Uderzyło go, że życie jest jednak wyjątkowo ironiczną łajzą.
Inez podziałała lepiej niż kofeina. Nigdy nie czuł się bardziej rozbudzony.
- Boże, chyba sobie ze mnie żartujesz- istotnie pytał Boga, ale spoglądał wciąż na nią.
- Nie tędy droga, blondi, ale fakt faktem, czuję się jak w sitcomie.
Nic nie odpowiedział, bo nie zdążył pozbierać z podłogi szczątek swojej szczęki.
Jak to możliwe?
W jaki sposób?
Skąd wiedziała?
Wyglądała inaczej niż kilka miesięcy temu. Jej oczy wciąż patrzyły z intensywnością, jakby chciała przewiercić go na wylot, a skórę wciąż miała chorobliwie bladą, ale wiedział, że zaszła zmiana, której nie potrafił dostrzec.
Oprócz faktu, że ścięła włosy, naturalnie.
Zresztą, czy to było istotne w tym momencie?
Dlaczego stała w drzwiach jakiegoś Mojżesza, w Katowicach?
- Dałam ci chwilę na ogarnięcie sytuacji, a teraz mnie wpuść- powiedziała, uśmiechając się drwiąco.
- Nie, co... jak?
Zdawał sobie sprawę, że monosylaby, którymi się posługiwał, ani w ułamku nie świadczyły o opanowaniu, które postanowił sobie wobec niej okazywać.
Przewróciła oczami i przepchnęła się obok niego.
- MOJŻESZ! PANDORA JEST NA DOLE W PEŁNI GOTOWA DO ZASADZENIA CI KOPA W TEN CYNICZNY TYŁEK!- krzyknęła, stając na środku przedpokoju.
Lustrował ją, powoli oswajając się z sytuacją. Pojawiła się przypadkiem. Cholernym przypadkiem. Ze wszystkich ludzi na tym świecie akurat dzisiaj postanowiła odwiedzić tego metala. To, że Dawid znajduje się w tym samym miejscu, to zbieg okoliczności.
Zlustrował ją od góry do dołu. I ponownie.
I ponownie.
I skojarzył w dwie sekundy więcej niż przez kilka dni aktywnego myślenia.
Wtedy chciał się mylić. Bardzo chciał być w błędzie, ale ironia losu zasalutowała mu bezczelnie z w pełni naładowanym karabinem.
Inez stała ze skrzyżowanymi rękami, nasłuchując szmerów z pokoju Mojżesza. Chłopak najwyraźniej uwijał się jak w ukropie. Wyskoczył w końcu ze swojej okopconej izby i dopinając w biegu pasek u spodni, wypadł z mieszkania.
- Mały Książę ma rentgen w oczach?- zapytała po chwili milczenia.
Zerkała na niego z przechyloną na bok głową i niby niewinnym uśmiechem.
Kubacki miał zamiar coś powiedzieć, ale szybko zaniechał starań. Zamknął drzwi, przeszedł do pokoju i założył koszulkę i spodnie. Wygrzebał z plecaka zdeformowany samolot. Wrócił, by wręczyć jej kartkę.
- Psujesz scenariusz. Miałeś go wyrzucić i żałować, że to zrobiłeś- powiedziała z udawanym wyrzutem.
- Tak zrobiłem. Wrócił niestety.
Kubacki starał się kontrolować oddech i nie patrzeć w dół. Jej twarz nie była jednak dobrym obrazem dyżurnym.
Być może widocznie wypukły brzuch to kolejny zbieg okoliczności?
Inez obracała samolot w dłoniach, przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Taka mała rzecz, a taka skuteczna.
- Inez...-zaczął, nie wiedząc, co właściwie chciał powiedzieć.
- Nie bądź lebiegą, blondi. Twardym trzeba być. W oczekiwaniu na cud narodzin owocu naszych upojnych piętnastu minut w WC możemy na przykład iść na jakąś dobrą szarlotkę. Odkąd noszę ze sobą balast, wciągam wszystko, co staje na drodze i wciąż chcę więcej.
Podejrzewał, że zdradziła go mina, bo Inez wybuchła śmiechem.
- Tak, gratulacje, nie strzelasz ślepakami. Chodźmy to uczcić!
Już od dawna nie miał tak wielkiej ochoty na szluga, jak wówczas.
Jego myśli poruszały się chaotycznie, przez co czuł, że oprócz bycia wściekłym na biologię, liczne zbiegi okoliczności, które niestety dały ciała i bezlitosną rzeczywistość, jest wściekły także na siebie, bo mimo starań nie potrafi ich uporządkować.
Inez westchnęła.
- Kocham cię, blondi.
- Co?!
- Wiedziałam, że to podziała- zachichotała, podeszła bliżej i sięgnęła do jego spodni. Odchyliła materiał, wrzucając za niego samolot.- Na pamiątkę.
Ruszyła do wyjścia.
- Zaraz, poczekaj!
- Po co?- spytała z ręką na klamce.
Poczuł się głupio, stojąc jak słup soli z kartką włożoną w gacie. Powinien otrzeźwieć.
- Jak to po co? Właśnie mi obwieściłaś, że jesteś w ciąży.
Zmarszczyła brwi.
- Owszem, jakiś problem?
On dla odmiany uniósł brwi w zdziwieniu.
Balansował gdzieś na granicy wybuchu histerycznym śmiechem i załamania nerwowego.
- Teraz masz zamiar wyjść? Może myślisz, że ci uwierzę?
- Ocipiałeś? Nie wierzy się pierwszej lepszej zapylonej z brzuchem. 
Pokręciła głową z rozbawieniem.
Wyszła.
Pół minuty później do mieszkania wpadł zziajany Miętus, a zaraz po nim Mojżesz 2. Kubacki nawet nie wiedział, że Krzysiek był na zewnątrz. Nie poruszył się. W uszach wciąż dźwięczały mu słowa Inez.
Krzysztof na szczęście nie był rozmowny. Zazwyczaj jego milkliwość była męcząca, ale tym razem Dawid podziękował za tę cechę Bogu.

"Upojne piętnaście minut" brzmiało jakby szydziła, czyli w tym wypadku bardzo naturalnie, bo Inez bez szczypty szyderstwa, to nie Inez.
Analizował raz po raz całą rozmowę. Teraz, gdy trochę ochłonął, mógł spojrzeć na całą sprawę z dystansem.
Oczywiście, że jej nie ufał. Jak naiwny musiałby być, żeby wierzyć dziewczynie, z którą nic go nie łączyło?
Nieprawda.
Chciałby jej nie ufać, jednak część niego była pewna, że Inez mówiła prawdę. Dlaczego? Miałaby tysiące powodów aby kłamać, ale wszystkie kłamstwa wychodzą na jaw, zwłaszcza kłamstwa tego kalibru. A ona doskonale o tym wie.
Dlaczego po prostu mu to powiedziała i wyszła?

2 komentarze:

  1. Witaj :)
    Jestem, choć z małym opóźnieniem, bo mam bardzo ciężki tydzień na uczelni. Wyrażę się nieco kolokwialnie, ale ten rozdział nieźle zrył mi beret :P Jest Krzysiu Miętus, więc wiadomo, że jakaś akcja gwarantowana, ale aż takiej się nie spodziewałam :) Fajnie to sobie wszystko wymyśliłaś, fabuła jest ciekawa i Twój styl pisania też mi się podoba. Zauważyłam trochę ironizowania w dialogach, a to bardzo lubię. Mam nadzieję, że będziesz publikować dalej, choć pod Twoimi postami cisza w komentarzach (tak to już jest, czyta dużo osób, a komentuje jedynie garstka). Nie zrażaj się. Jestem urzeczona zarówno pomysłem jak i wykonaniem i wrócę tu przy okazji kolejnego rozdziału. Pozdrawiam :)
    Aha, wkradł się mały błąd - 'gdy na podłogę spadał nuż bądź łyżka' - w tym zdaniu prawdopodobnie miało być 'nóż' a nie 'nuż' :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błąd ekspresowo poprawiony. Tak to jest, kiedy pisze się w biegu i nie sprawdza na bieżąco. Nauczka dla mnie na przyszłość :P
      Dziękuję za pochlebną opinię! Nie spodziewałam się wielkiego entuzjazmu, bo sama nie jestem nigdy do końca zadowolona z tego, co wystukuję w klawiaturę.
      Jeden pozytywny komentarz i od razu +100 do chęci tworzenia :D
      Myślę, że Krzyś będzie się pojawiał częściej, lubię o nim pisać.

      Usuń